Dlaczego ciągle jestem sam, co jest ze mną nie tak? Przecież tak się staram.
Mam na imię Marcin, 29 lat, studia prawnicze, pracuję w wyuczonym zawodzie, mam znajomych i kilkoro przyjaciół, jednak do tej pory nie znalazłem odpowiedniej dla siebie partnerki. Miałem różne przelotne związki z kobietami, ale nie było to nic stałego.
Jestem jedynakiem, wychowywałem się z obojgiem rodziców – tata prowadził hurtownię i często nie było go w domu, mama pracowała na etacie. Oni często rozmawiali, bardzo głośno dyskutowali. Bałem się ich rozmów, zamykałem się w pokoju i chciałem żeby w końcu przestali krzyczeć. Kiedyś nazwałem to kłótnią, jednak „to była tylko wymiana zdań”, tak powiedziała mi w rozdrażnieniu mama. „Dopiero możemy zacząć się kłócić” – dodawał ojciec. „Nie chcę żebyście się kłócili.” „To marsz do pokoju”. „To na pewno przeze mnie zaczęli się kłócić. Nie mogę tyle mówić, co ja narobiłem. Jestem głupi.” Tak właśnie myślałem.
Szukałem ciepła i akceptacji wśród swoich kolegów. Pożyczałem im pieniądze, rower, kupowałem napoje, inaczej bym ich stracił, bo do czego byłbym im potrzebny? Zostawili by mnie samego. Zawsze musiałem informować rodziców gdzie jestem, być cały czas pod komórką. Mama ciągle wypatrywała mnie przez okno. „Gdzie ty jesteś? Zawsze musisz mnie tak denerwować, nie mogę przez ciebie spać” – obwiniała mnie. W szkole byłem nieśmiały, zagubiony, zamknięty w sobie, inni łatwo to wykorzystywali. Słabo się uczyłem, przynosiłem złe oceny, nie uważałem na lekcjach, moczyłem się w nocy. „Oni na pewno się kłócą o moje oceny.” Próbowałem uczyć się więcej, dłużej, ale bez efektu. „Co z tego, że siedzisz w pokoju i patrzysz w książkę. Popatrz na swoich kolegów – oni nie sprawiają problemów rodzicom, bierz z nich przykład” – denerwował się ojciec.
Tylko przyjaciel
Cudem dostałem się do liceum – nowi ludzie, nowe środowisko. Tylko, że ja byłem ciągle ten sam. Nieśmiały, zamknięty, jednak ludzie zaczęli zwracać się do mnie ze swoimi problemami. Zabiegałem o to, dzięki temu mogłem utrzymać ich przy sobie. Czułem się ważny, w końcu mogę komuś pomóc.
Aż trafiłem na swoją pierwszą miłość. Beata – ładna blondynka, wrażliwa – ale zajęta. Nie układało jej się z facetem, potrzebowała osoby, której mogłaby się wyżalić. Nasi rodzice się znali, więc często się spotykaliśmy. Kochałem się w niej, jednak dla niej byłem tylko przyjacielem. Próbowałem do niej dzwonić, wysyłałem sms-y, zamawiałem dla niej kwiaty. Nie mogłem pogodzić się z odrzuceniem. Studia prawnicze wyszły przypadkowo. Chciałem iść na psychologię – pomagałem swoim rówieśnikom w szkole, a poza tym na psychologię chciała iść Beata. Jednak się nie dostałem. Zacząłem więc studiować prawo w trybie wieczorowym. W trakcie studiów poznałem Marię – drobna brunetka, malarka (tak przynajmniej mówiła) – zakochałem się. W końcu miałem nadzieję, że ona mnie pokocha, że odpowie na moje starania.
Wkrótce się okazało, że bierze narkotyki, ma problemy z rodzicami. Próbowałem jej pomóc, chciałem żeby czuła się dobrze, zabierałem ją do kina, na spacery, do restauracji, pożyczałem pieniądze – nie pracowała, a ja postanowiłem się nią zaopiekować. Chciałem się do niej zbliżyć. Bez rezultatu – dla niej też byłem tylko przyjacielem. Powiedziała mi, że jestem dla niej za dobry, że mam słaby charakter, ona potrzebuje silnego faceta, który będzie się o nią bił. Ja taki nie byłem. Byłem załamany. Dlaczego ciągle jestem sam, co jest ze mną nie tak? Przecież tak się staram. Na pewno zrobiłem bądź powiedziałem coś nie tak. Dzwoniłem do niej, prosiłem o spotkanie, przepraszałem ją. Znów dawała się zapraszać do restauracji, a ja starałem się jeszcze bardziej niż przedtem. Wkrótce poznała innego faceta. Sądziłem, że to ja jestem odpowiedzialny za tą sytuację. Nie spełniłem jej oczekiwań. Ten facet na pewno biłby się o nią i walczył w jej imieniu. Ja tego nie potrafiłem. Okazałem się za słaby, jak zwykle. Przegrałem ten związek.
Interesowny kumpel
Nie wiedziałem co robić, zapisywałem się na wszystkie możliwe portale randkowe. Wysyłałem wiadomości, z niektórymi dziewczynami się spotykałem. Nie wychodziło, nie wiedziałem o czym z nimi rozmawiać, byłem nieśmiały i zamknięty w sobie. Znalazłem dodatkową pracę i tam poznałem Roberta. Uosabiał wszystko, czego brakowało mnie – przystojny brunet, gęste włosy, pewny siebie, wszystkie dziewczyny na niego leciały. Imponował mi. Podobno rozmowy ze mną go uspokajały. Zaprzyjaźniliśmy się. Zaczął mnie zabierać w różne miejsca, gdzie na łonie przyrody mogliśmy się napić. Wcześniej piłem dość mało, jednak Robert uważał, że „picie to życie”. Również zacząłem pić, sądziłem że dzięki temu stanę się taki jak on – otworzę się, rozluźnię, łatwiej poderwę dziewczyny. Spotykaliśmy się zazwyczaj raz na tydzień.
Kiedyś straciłem przytomność pod wpływem alkoholu, a później on pokazał mi film – robiłem rzeczy, z których zupełnie nie zdawałem sobie sprawy. W końcu zaczął mi opowiadać o swoich kłopotach z dziewczyną, w której się zakochał. Stałem się jego doradcą. Dziewczyna chciała go zostawić, a on tyle dla niej poświęcił, tyle pieniędzy na nią wydał. Kiedy później stracił pracę i sprzedał samochód, wtedy ona uznała że nic nie jest wart. Popchnął ją podczas kłótni, potem ją uderzył. „Ale to ona zaczęła, ja się tylko broniłem” – tak mi powiedział. Wspierałem go również finansowo. Zamierzaliśmy nawet wspólnie otworzyć sklep z alkoholem. Okazało się tylko, że Robert nie ma funduszy, a wszystko miało spocząć na moich barkach. Nie przerażało mnie to, bo moja aktualna praca na etacie mnie nie satysfakcjonowała. Powstrzymał mnie na szczęście od tego mój tata.
Na jednym z portali poznałem Basię. Po dwóch tygodniach spotkaliśmy się u mnie. Tym razem to bardziej ona zabiegała o kontakt. Powiedziała mi, że była w kilkuletnim związku z alkoholikiem. Cierpiała na fobię społeczną i leczyła się z depresji. Chodziła na terapię. Miałem poczucie, że mnie osacza, chciała spędzać ze mną każdą wolną chwilę. Natomiast ja po raz pierwszy potrzebowałem czasu dla siebie.
Nowe oblicze
W tym okresie koleżanka poleciła mi książkę Robin Norwood „Kobiety które kochają za bardzo”. Przeczytałem ją, wiele dowiedziałem się o sobie, o tym, że wykazuję cechy osoby współuzależnionej. Dopiero wtedy zrozumiałem na czym stoję i w jaki sposób powinienem szukać wyjścia z tej sytuacji. Norwood w swojej publikacji wskazuje, że współuzależnienie to nie tylko i nie tyle efekt życia w bliskim kontakcie z osobą uzależnioną, co raczej pewien typ niedojrzałej osobowości, pewna skłonność (związana z osobistą historią rozwoju) do błędnych sposobów reagowania na problematyczne sytuacje życiowe oraz na zaburzone zachowania innych osób.
Przebywanie z osobą uzależnioną powoduje oczywiście pogłębienie się trudności związanych z osobowością posiadającą skłonności do współuzależnienia. Życie w bliskim kontakcie np. z alkoholikiem nie jest zatem jedynym źródłem współuzależnienia. Jest raczej okolicznością, która odsłania osobowościowe problemy partnera, które istniały już wcześniej. T. Millon przypisuje osobie współuzależnionej cechy osobowości zależnej, która charakteryzuje się uległością i nastawieniem pojednawczym, skłonnością do poświęceń, brakiem wiary w siebie, brakiem umiejętności radzenia sobie z trudnościami interpersonalnymi, brakiem zdolności do samodzielności i odpowiedzialności, a także podporządkowanym trybem życia i co za tym idzie, unikaniem współzawodnictwa i konfliktów.
Współuzależnienie wymaga specyficznej interwencji terapeutycznej, bowiem jego symptomy nie znikną w sposób automatyczny po ustaniu problemu alkoholowego czy po zerwaniu więzi z osobą uzależnioną (poszukiwana jest kolejna osoba).
***
Zakończyłem związek z Basią, zerwałem także relacje z Robertem. Podczas warsztatu terapeutycznego poznałem natomiast grupę ludzi, wobec których zachowuję się inaczej, a oni to akceptują. Opowiedziałem im historię swojego życia, poznałem również ich przeszłość. Nawzajem wiele się od siebie uczymy. Zaczynam zdawać sobie sprawę, jak ważne i oczyszczające jest mówienie o własnych uczuciach i otwarte wyrażanie siebie. Staję się coraz bardziej asertywny i częściej stawiam własne dobro ponad dobrem innych. Zaakceptowałem swoją przeszłość. Coraz więcej czasu poświęcam sobie. Rozwijam swoje zainteresowania teatralne, biorę udział w spektaklach. Rozpocząłem także studia psychologiczne. Już wiem, że przeszłość nie musi ciągnąć się za nami w nieskończoność. To głównie od nas zależy, jak wykorzystamy i poradzimy sobie z naszym dotychczasowym doświadczeniem.
Marcin R. (Imiona autora i osób występujących w artykule zostały zmienione)
Zoja Żak – dziennikarka, redaktorka