Pani Ania mówi o sobie, że jest silną kobietą. Jest też zaradna i uczynna. Zawsze pomoże, załatwi, podwiezie, podleje kwiaty gdy znajomi są na urlopie. Zawsze w formie i na pełnych obrotach. Kilka lat temu rozwiodła się z mężem. Ma dwójkę dzieci. Córka od trzech lat zmienia kierunki studiów, syn raz na jakiś czas przymuszony przez mamę podejmuje dorywcze prace. Czasem czuje, że dzieci wykorzystują jej dobroć: gotuje dla nich, pierze, sprząta, finansuje ich dorosłe życie, a one nie zauważają jej starań i lekceważą. Chciałaby być stanowcza, ale boi się, że bez niej sobie nie poradzą. Finansuje także wydatki swojego aktualnego partnera. Łączy ich cudowny seks i dalekie podróże, ale to ona je opłaca. Jest matką, opiekunką, wsparciem dla wszystkich, ale nie dla siebie. Siebie pomija, stawia na końcu szeregu. Tak zaradna i skuteczna dla innych, wobec własnego życia stoi bezradna.
Pani Anna wpadła w pułapkę nadmiernej odpowiedzialności za innych. Koncentrując się na pragnieniach bliskich osób, nie musi myśleć o swoich. Przynosi jej to ulgę, odwraca uwagę od własnych trudności, braku satysfakcji i niezadowolenia. Przejmując odpowiedzialność za innych czuje się potrzebna, doceniona i wartościowa. Doświadcza iluzji kontroli i panowania nad życiem. Jednak koszty, które ponosi są duże, bo dotykają również bliskich Pani Ani. Wyświadczając im różne przysługi i biorąc odpowiedzialność w nieadekwatny sposób sprawia, że dzieci i partner przyjmują postawę bierną i roszczeniową. Buduje między sobą a nimi zależność, która daje jej poczucie bliskości, wypełnia pustkę, podtrzymuje nadzieję, że w ten sposób zatrzyma ich przy sobie. Z drugiej strony staje się coraz bardziej podporządkowana. Boi się sprzeciwić, postawić granice. To jej zaczyna doskwierać.
U źródeł nadmiernej odpowiedzialności za innych leży lęk. Jest to lęk przed zmierzeniem się z własnymi trudnościami, konfrontacją z własną wewnętrzną rzeczywistością, która często w dalszej perspektywie oznacza konieczność zmiany. Lęk podtrzymuje również toksyczny zależnościowy układ między osobami, gdzie jedna z nich przejmuje odpowiedzialność za sprawy drugiej (bywa, że i za życie). To źle pojmowana odpowiedzialność sprawia, że trudno wyzwolić się z niechcianych więzi. Może podpowiadać: „Jeśli go zostawisz, to sobie nie poradzi.”, „Gdy w końcu powiesz mu prawdę, to sobie zrobi krzywdę.”, „Bez Ciebie będzie nieszczęśliwa.”
Brzemię dobrze pojmowanej odpowiedzialności jest bardzo trudne do przyjęcia dla wielu osób, dlatego podświadomie szukają sposobów, żeby od niej uciec: zajmują się życiem innych, rutynowe zajęcia i zachowania przesłaniają im możliwość refleksji nad sobą, sięgają po używki, popadają w uzależnienia. Odpowiedzialność za siebie z jednej strony daje wolność, realny wpływ na rzeczywistość, na WŁASNE życie, potrzeby, przywraca poczucie kontroli i życia w zgodzie z samym sobą. Z drugiej strony to trudna i wymagająca droga, bo oznacza przyjęcie konsekwencji swoich wyborów, mierzenie się z frustracją nieosiągniętych celów, umiejętne mierzenie się z trudnościami i emocjami. Jednak bez niej stajemy się marionetkami, oddajemy swój los w ręce innych, kierując się ich potrzebami nigdy nie mamy szansy zaspokoić swoich. Fundamentalne zatem wydaje się pytanie na co mam realny wpływ, a na co wpływu nie mam. Pięknie to obrazuje słynna już Modlitwa o pogodę ducha:
Boże, użycz mi pogody ducha,
Abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić,
Odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić,
I mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego.
Aneta Cieśla, psycholog z Psychocentrum